Uncategorised
Krzywiecka dzwonnica
- Szczegóły
Nierozerwanie z historią dzwonów zawsze kojarzy się dzwonnica, w której były przechowywane. Bardzo się zdziwiłem, gdy w źródłach znalazłem informację z roku 1720, że dwa dzwony wisiały na drzewie dębowym koło kościoła. Bardzo jest to dziwne, z dzisiejszej perspektywy, że z tak cennym obiektem jakim jest dzwon postąpiono tak lekkomyślnie. Pożałowanie grosza na przynajmniej jakąś prowizoryczną dzwonnicę miało swoje smutne konsekwencje w roku 1727. Dzwony umieszczone na drzewach podczas burzy spadły. Upadek tych dzwonów z spowodował ich zniszczenie. W roku 1736 ufundowano dwa nowe dzwony. Początkowo dzwony powieszono również na dębie rosnącym koło kościoła, ale w roku 1744 były już powieszone nad drzwiami wejściowymi do kościoła. Nad nimi zrobiono drewniany daszek. W roku 1775 na cmentarzu [Cmentarz wkoło kościoła istniał do roku1786], koło kościoła wybudowano drewnianą dzwonnicę, z drzewa jodłowego z dachem gontowym, a po bokach była obita deskami. W roku 1805 znajdowała się już w bardzo złym stanie w niej było dwa poświęcone dzwony. [Na zdjęciu obok widok dzwonnicy i kościoła w roku 1912].
Na mocy testamentu z 20 I 1829 r. Józef Benedykt Pawlikowski klucz krzywiecki zapisał córce Teofili z obowiązkiem założenia szkoły, budowy cerkwi i dzwonnicy. Spadkobierczyni wywiązała się z budowy murowanej z kamienia i cegły jednokondygnacyjnej kwadratowej dzwonnicy. Wybudowano ją po roku 1829 nie wiadomo na razie w którym. W roku 1908 została ona podwyższona na wysokość 10 m z dachem krytym blachą do 16 m. Całość posiada styl architektoniczny nawiązujący do baroku. Wiąże się z tym wydarzeniem podanie. Ówczesny krzywiecki proboszcz ks. Andrzej Solecki udał się na miesięczny urlop. W tym czasie właściciele Krzywczy Joczowie dokonali rozbudowy, o którym mowa powyżej. Gdy proboszcz wrócił dzwonnica był już wyremontowana.
Obiekt zbudowany jest na planie kwadratu 3x3m o zaokrąglonych narożnikach, flankowanych wysmukłymi pilastrami toskańskimi ponad, którymi część belkowania. Na osi ścian po dwa okna arkadowe zamknięte półkoliście umieszczone jedno nad drugim ze wszystkich stron. Przez wiele lat otwory okienne nie miały okien. Na linii dachu gzyms wygięty półkoliście, w części środkowej okrągłe okienka. Hełm dachu namiotowy, przechodzący w cebulasty pokryty blachą. Wewnątrz dzwonnicy słupowa konstrukcja drewniana. Od strony wschodniej prostokątne drzwi. W okresie międzywojennym do dzwonnicy dobudowano mur, którym otoczono kościół.
Po I wojnie światowej w roku 1927 odmalowano dzwonnicę oraz przez kilka lat zbierano fundusze na nowe dzwony, które ostatecznie poświęcono i zamontowano w roku 1936.
Poważniejsze remonty wykonano w latach 90-tych XX wieku – wymiana tynku oraz w 2009 wykonano remont więźby dachowej, na której znaleziono deskę z podpisami majstrów z roku 1908, pokryto dach blachą miedzianą, wstawiono okna na I kondygnacji oraz wykonano nową elewację. Z inicjatywy Zarządu OSP w Krzywczy 9 V 2000 r. postanowiono umieścić we wnęce w dzwonnicy po zamurowanym oknie starej dzwonnicy figurę św. Floriana.
Nie jest mi wiadome dlaczego budowlę pracownicy Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków datują na XVIII w., a za nimi powtarzają ten błąd inni. Pomylić się o całe dwa wieki, to wyczyn.
Piotr Haszczyn [październik 2020]
Zapraszamy na blog - http://krzywcza.blogspot.com/
10 lat po rekonstrukcji bitwy krzywieckiej
- Szczegóły
Gdzieś w roku 2006 r. w Szkole Podstawowej w Babicach p. Mirosław Majkowski z kolegą prezentował uczniom uzbrojenie i umundurowanie żołnierzy polskich i niemieckich. Podczas rozmowy rzuciłem pomysł Rekonstrukcji bitwy krzywieckiej. Jak wtedy się dowiedziałem koszt takiej imprezy to było ok. 50 tys zł. Pieniędzy nie było to się rozeszliśmy, ale ziarno pomysłu zostało zasiane. Później z p. Mirkiem nie miałem kontaktu, ale w gdzieś w maju 2010 r. rozeszła się wiadomość o organizacji w niedzielę 12 września rekonstrukcji bitwy pod tytułem Krzywcza 1939. Męstwo, Odwaga, Zwycięstwo...
Organizatorami widowiska był Stowarzyszenia: "W Dolinie Sanu” i Przemyskie Stowarzyszenie Rekonstrukcji Historycznej „X D.O.K.”, Urząd Gminy w Krzywczy i Centrum Kulturalne w Przemyślu. A osobowo to p. Mirosław Majowski i p. Małgorzata Dachnowicz z mężem. To dzięki tym osobom odbyło się widowisko przypominające wydarzenie z 13 września 1939 r. Kilkaset statystów, udział sprzętu mechanicznego i nawet samolotu ściągnęło do Krzywczy kilka tysięcy widzów. Pogoda sprzyjała, organizacja bardzo dobra czego chcieć więcej. Ale dlaczego to piszę, ano dlatego że dziś mija 10 rocznica od tego wydarzenia, które w przestrzeni publicznej nie tylko gminy Krzywcza, ale i całej Polski przypomniało męstwo odwagę i życie poległych żołnierzy 11 Karpackiej Dywizji Piechoty i miało swoje następstwa.
W filmie zrealizowanym przy okazji rekonstrukcji pt. Krzywcza 2010 - cienie polskiego września prof. Andrzej Olejko zadaje retoryczne pytanie: Dlaczego w Krzywczy, albo najbliższej okolicy nie ma szkoły imieniem 11 Karpackiej Dywizji Piechoty lub gen. Prugara Ketlinga?. No i już jest to zasługa wielu ludzi, ale gdyby nie rekonstrukcja, gdyba nie film, gdyby nie zadane pytanie czy Szkoła w Krzywczy miała by imię 11 KDP. Śmiem wątpić. Więc należy podziękować p. Mirosławowi Majkowskiem, p. Małgorzacie Dachnowicz i p. Januszowi Dachnowiczowi za realizację widowiska Krzywcza 1939. Męstwo, Odwaga, Zwycięstwo..., które przyczynilo sie do rozprzestrzeniania się pamięci o żołnierzach 11 Karpackiej Dywizji Piechoty i jego dowódcy generała Bronisława Prugara Ketlinga.
Przypominam to wydarzenie w filmie do którego użyłem w większości niepublikowane zdjęcia, które wykonałem podczas rekonstrukcji. KLIKNIJ
Piotr Haszczyn 12 IX 2020
Ścieżka przyrodnicza Na Capa
- Szczegóły
W 2006 r. będąc dyrektorem Szkoły Podstawowej w Babicach wpadłem na pomysł budowy Ścieżki dydaktyczo-przyrodnicznej Na Capa. Inspiracją do jej utworzenia była publikacja z roku 1909, o szczególnych walorach obszaru od tzw. Starej drogi w kierunku na górujący nad Babicami od strony północnej szczyt Na Capa. Również zainspirowałem się podobną inwestycja w Ostrowie. Pomyślałem, że będzie to bardzo dobra pomocy dydaktyczna do nauki przedmiotów przyrodniczych w Babickiej szkole, tym bardziej, że koło niej miała powstać zadaszona wiata tzw. zielona klasa, która mogła być również wykorzystywana do innych celów dydaktycznych. [Na zdjęciu Barbara Królak, Piotr Haszczyn, Zdzisław Król podczas inwentaryzacji przyrodniczej].
Złożyłem odpowiedni wniosek do wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska w Rzeszowie i otrzymałem dotacje na ten cel w wysokości 20 tyś. zł. Niestety nie mogłem sam realizować to przedsięwzięcie i ostatecznie jego realizację przejął Urząd Gminy w Krzywczy. Pozyskałem na sesji Rady Gminy przychylność radnych dla tej inwestycji. Szczególnie wspierał mnie w tym p. Zdzisław Król ówczesny Radny. Projekt ścieżki wykonał p. Bogusław Rewacki. Pomoc merytoryczną w przygotowaniu ścieżki udzieli mi p. Barbara Królak i p. Przemysław Kunysz z Parków Krajobrazowych Pogórza Przemyskiego. Szczególnie wiele pracy w treść merytoryczną ścieżki poświęciła p. Barbara, która była również redaktorem przewodnika. Przygotowano również pokaźne archiwum fotograficzne. Urząd Gminy do realizacji przedsięwzięcia wyznaczył p. Bogusława Czecha, który przygotował dokumentację ścieżki i wszelkie pozwolenia. Wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku więc nie interesowałem się postępami w pracach. Na koniec okazało się, że zgodnie z przepisami UG w Krzywczy ogłosił dwa przetargi na wybudowanie ścieżki, do której nikt się nie zgłosił i bez porozumienia ze mną zrezygnował z realizacji inwestycji odsyłając dotację do WFOŚ. Tak została zmarnowana energia i praca wielu ludzi. Poniżej w pliku na pamiątka tego dzieła Przewodnik Ścieżki Na Capa, który nie został wydany.
Niewątpliwym walorem przewodnika, oprócz pięknych opisów p. Barbary Królak, są zdjęcia miejsc sprzed 14 lat, które dziś wprawdzie istnieją, ale w innej formie. Większość plenerów jest dziś zarośnięta połaciami lasu i krzaków, nie istnieją już również i lipy koło kościoła i kapliczki.
Przewodnik Ścieżki Na Capa Kliknij
Piotr Haszczyn [wrzesień 2020]
Zapraszamy na blog - http://krzywcza.blogspot.com/
Ścieżka historyczna Babic
- Szczegóły
W ramach programu Śladami Przeszłości uczniowie Publicznej Szkoły Podstawowej w Babicach pod kierunkiem Piotra Haszczyna realizowali od grudnia 2006 roku do czerwca 2008 projekt pt. Ścieżka Historyczna Babic. Projekt miał na celu wyeksponowanie walorów historycznych miejscowości dla celów edukacyjnych szkoły (edukacja regionalna) oraz do celów turystycznych. W skład ścieżki wchodzi 5 przystanków przy najważniejszych miejscach historycznych w Babicach:
nr 1 przy kościele św. Trójcy,
nr 2 na rynku,
nr 3 przy cerkwi greckokatolickiej,
nr 4 przy starym cmentarzu,
nr 5 zespół dworski.
Wersja elektroniczna Ścieżka Historyczna Babic
Każda stacja posiada tablicę informacyjną dotyczącą każdego z wybranych miejsc. Prace przy gromadzeniu i opracowaniu materiału wykonywali następujący uczniowie pod kierunkiem Piotra Haszczyna: Banaś Marcin, Burchała Marcin, Czarniecki Maciej, Małachowski Marcin, Staszkiewicz Adrian, Radymski Arkadiusz.
25 V 2007 uczniowie z kl.VI: Marcin Małachowski, Marcin Banaś i Adrian Staszkiewicz (zdjęcie poniżej) brali udział w prezentacji regionalnej Programu Śladami Przeszłości w Rzeszowie. Na wystawę plenerową przygotowano dwie tablice o realizacji projektu. Przedstawiono również prezentacje multimedialną składającą się z 40 slajdów. Uczniowie otrzymali dyplom uczestnictwa w programie oraz nagrody książkowe, które wręczył wicekurator p. Jerzy Cypryś.
Do końca roku szkolnego 2007 zakończono część merytoryczną programu. Jednak nie było środków finansowych na realizację przedsięwzięcia. Dyrektor szkoły wystąpił z wnioskiem do Spółki Leśnej Prokurawa z Babic o dofinansowanie projektu. Spółka leśna wsparła realizację przedsięwzięcia kwotą 3000 zł, która wystarczyła na druk tablic oraz wykonanie podstaw i montaż tablic.
Ścieżkę oficjalnie oddano do użytku 20 VI 2008 podczas uroczystości z udziałem przewodniczącego Rady Gminy p. Franciszka Stadnika oraz Zarządu Spółki Leśnej Prokurawa w składzie: Stanisław Prokopski, p. Anna Rostecka, p. Andrzej Niklewicz, Zdzisław Dachnowicz.
Do dnia dzisiejszego [2020] zachowało się 3 tablice. W roku 2011 miejscowa parafia rozpoczęła remont muru. Robotnicy usunęli głęboko zabetonowaną tablicę przystanku nr 1 przy kościele św. Trójcy i umieścili ją dzwonnicy. Jak się okazało tablica zniknęła. Miejscowy ksiądz proboszcz stwierdził, że zwyczajnie została skradziona. Nie ma winnych tej sytuacji - tylko turystów szkoda. A tablica musiała zaginąć bo opisywała dokładną budowę plebani, która zakończyła się według źródeł w 1809 r., a na frontonie budynku pisze, że wybudowano ją w 1794 r.
Tablica nr 5 zespół dworski została najpierw została pomalowana sprayem, a następnie porysowana i wyrwana z ram. W tej chwili nie istnieje.
Wersja elektroniczna Ścieżka Historyczna Babic
Piotr Haszczyn [sierpień 2020]
Zapraszamy na blog - http://krzywcza.blogspot.com/
Bohaterowie wojny 1920
- Szczegóły
W bieżącym roku przypada 100 rocznica bitwy warszawskiej, nazywanej Cudem nad Wisłą. Bitwa Warszawska uznawana jest za jedną z najważniejszych bitew świata. W tym dziejowym wydarzeniu nie zabrakło wkładu naszych młodych chłopaków, którzy nie odmówili daniny krwi. Zapewne było ich wielu i niektórzy z tej wojny nie wrócili. W ciągu kilkudziesięciu lat udało mi się zidentyfikować kilka osób, które brały udział w wojnie z bolszewikami 1919 - 1921, a mieszkały w Gminie Krzywcza. Chcę w ten sposób oddać im hołd, a także ocalić od zapomnienia ich wysiłek, byśmy mogli żyć w wolnej ojczyźnie. Przykro to pisać, ale mimo moich apeli nikt inny nie chce ocalić od zapomnienia żołnierzy tej wojny, swoich dziadków i pradziadków.
Michał Czarniecki wstąpił do wojska jako ochotnik w 1918 r. walczył z Ukraińcami o Przemyślu i we Lwowie. Walczył w roku 1920 z bolszewikami na froncie południowym od Lwowa aż po Kijów. Służył w dziesiątym pułku artylerii ciężkiej. Uczestnik wojny obronnej 1939 r. Organizator Związku Walki Zbrojnej i Armii Krajowej placówka Klara na terenie naszej gminy. Aresztowany przez Niemców został rozstrzelany 27 V 1944 r. w więzieniu przy ul. Montelupich w Krakowie. W roku ubiegłym na krzywieckim cmentarzu wnukowie ufundowali pamiątkowy nagrobek.
Adam Köhler (1892-1940) urodził się w Jasielnicy Rosielnej. W 1918 r. brał udział w walkach o Przemyśl za co został odznaczony Gwiazdą Przemyśla. W 1920 brał udział w walce z bolszewikami za co został odznaczony Medalem Pamiątkowym za Wojnę 1918-1921. W 1922 ożenił się z Marianną Rostecką z Woli Krzywieckiej.
Od roku 1921 był Policjantem na krzywieckim, a w latach 1925-1935 w babickim posterunku. W latach 1935 – 39 pełnił służbę w Przemyślu. We wrześni 1939 r. dostał się sowieckiej niewoli w nieznanych okolicznościach. Został osadzony w obozie w Ostaszkowie. Zginął od strzału w tył głowy 27 IV 1940 r. Na krzywieckim cmentarzu od roku 2019 ma swoją pamiątkową mogiłę.
Koszil Eustachy Stanisław ur. 29. 03. 1893 r. we Lwowie. 15.10.1912 r. na ochotnika wstąpił do wojska. 1.03.1916 r. został przeniesiony do Austriackiej Policji Konnej. Od 29.12.1918 r. skierowany do dowództwa żandarmerii w Przemyślu. Do 19 .04. 1919 r. pełnił służbę w wywiadzie Dowództwa Żandarmerii na Galicję Wschodnią w Przemyślu. Był komendantem posterunku Powiatowej Komendy Żandarmerii w Przemyślu, a następnie w Powiatowej Komendzie Żandarmerii. Brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej, ale szczegóły nie są znane. Przez szereg lat związany z Babicami, gdzie się ożenił i do 1928 r, był Komendantem Policji w Babicach, a następnie naczelnikiem, wójtem i sekretarzem gminy. Za swoje zasługi w obronie miasta Przemyśla otrzymał od Komitetu Wojskowo-Obywatelskiego pamiątkowy sygnet oraz został odznaczony Gwiazdą Przemyśla. W 1930 r. odznaczony został medalem pamiątkowym za wojnę 1918-1921. Brał udział z synem w wojnie obronnej 1939 r. W czasie wojny był w dworze powiernikiem w sprawach gospodarczych Ligenszaftu. Posądzany niesłusznie do dziś o działalność antypolską i współpracę z Niemcami. Gdyby zarzuty były prawdziwe na pewno dostałby wyrok śmierci, które w naszej gminie były wykonywane. Przez te posądzenia, na nowo rozgorzałe w 2018, rodzina zrezygnowała z upamiętnienia jego osoby pamiątkową tablicą. W dniu 2. 06. 1944 r. uprowadzony przez UPA [Dochodzenie IPN] z Olszan w las, zaginął bez wieści.
Stroński Stefan urodził się w Stanisławowie 19 XII 1901 r. Syn Kazimierza Juliusza Strońskiego i Janiny Seweryny ze Stronerów. W latach 1912 - 1919 był wychowankiem elitarnego Zakładu Naukowo - Wychowawczego oo. Jezuitów w Chyrowie, ale maturę zdawał w Przemyślu. Po ukończeniu gimnazjum studiował na Politechnice Lwowskiej - wydział rolniczo-leśny w Dublanach. Brał udział w wojnie obronnej 1920. Jako 19 letni młodzieniec skierowany został do Jarosławia na przeszkolenie. Trwało ono 3 dni. Następnie skierowany do 18 Dywizji Piechoty [tzw. Żelaznej], 144 pułku piechoty, II Batalion. Transportem udał się do Warszawy i dalej do Mławy. W Mławie otrzymał pismo pochwalne za obronę miasta. Służbę wojskową odbył w 5 pułku Strzelców Podhalańskich w Przemyślu, ukończył podchorążówkę. Brał udział w kampanii wrześniowej roku 1939 w stopniu porucznika rezerwy. Odznaczony medalem Polska Swemu Obrońcy, Krzyżem Za Udział w Wojnie 1918 – 1920, Złotym Krzyżem Zasługi, Złotą Odznaką Honorową PZERiL. Zmarł w Rzeszowie 21 I 1997 r. i tam został pochowany.
Dudziński August ur. 1 XII 1900 r. Jako 20 letni młodzieniec brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej, ale szczegóły nie są znane. W 1939 r. powołany do wojska, służył w żandarmerii wojskowej. Mieszkał i zmarł w Krzywczy. Z zawodu był mistrzem masarskim, posiadał sklep w dzisiejszym domu p. Włodków.
Wolański Franciszek urodzony 11 X 1899 r., w Krzywczy. W wieku 17 lat został powołany do wojska austriackiego do jednostki w Sanoku. Następnie został przeniesiony do jednostki w Austrii, gdzie zastała go I wojna światowa i wraz ze swoją jednostką został skierowany na front działań wojennych [Bałkany, Włochy]. Z wojny powrócił w 1918 r., a w 1920 został znów powołany do wojska już polskiego i brał udział w wojnie z bolszewikami. Pamiętam, jak opowiadał o działaniach wojennych, kończąc swoją opowieść mówiąc wzburzonym głosem – „Ja, bym jeszcze dziś na bolszewika poszedł”.
Po powrocie z wojny w 1925 r. został kościelnym i jego 65 posługa trwała prawie do śmierci. Zmarł w Przemyślu 7 VIII 1989 r. Pochowany na cmentarzu parafialnym w Krzywczy.
Piotr Haszczyn [sierpień 2020]
Zapraszamy na blog - http://krzywcza.blogspot.com/
O Laimsnerach i nie tylko
- Szczegóły
Informacja o odnowieniu pomnika nagrobnego Brygidy Leimsner [Na zdjęciu obok] - mojej prapra babki ze strony ojca Mariana Czajkowskiego /ur. 1893/ bardzo mnie ucieszyła. Fakt ten /tzn. pokrewieństwo/ był mi znany: w akcie urodzenia ojca widnieją zarówno rodzice, jak i dziadkowie i z kolei dane dot. ich rodziców /Galicja/. W akcie ur. babci Wandy Kapiszewskiej /mama mojego ojca Mariana Czajkowskiego/ jest zapis: Rodzice Wandy: Feliks Kapiszewski justycjariusz, matka Amalia Leimsner, córka Benedykta Leimsnera i Brygidy Schmid, córki Joachima. Akta w Jaworowie, gdzie Felix Kapiszewski był justycjariuszem, a w późniejszych latach /reforma sądownictwa/ w sądzie w Cieszanowie. [Benedykt Laimsner był zarządca lub dzierżawcą krzywieckiego majątku w latach ok.1832-1835]
Szokiem dla mnie było niemieckie pochodzenie pradziadka, bo ojciec nigdy mi o tym nie wspominał. Dopiero po jego śmierci /rok 1983/ trafiły do mnie zapiski jego starszej siostry Marii na temat Leimsnerów. Zanotowała ciocia, że Leimsnerowie byli rodziną osiadłą w Polsce od dawna, pochodzącą z Oldenburga - w akcie ur. Amalii Leimsner /mojej prababci/ widnieje przedrostek von Oldenburg. Amalia Leimsner poślubiła Felixa Kapiszewskiego, właściciela tabularnego Kobylnicy Wołoskiej w pow. lubaczowskim. Sąsiednią Kobylnicę Ruską nabył w 1836 r. Benedykt Leimsner stąd matrymonium jego córki z pradziadkiem Kapiszewskim /justycjariuszem w sądzie w Jaworowie/. I znów temat do głębszych badań - przodkowie Kapiszewskich przybyli z Węgier /Kapisso dziś Kapiszowa na Słowacji/. Niestety, mój ojciec, urodzony w majątku dziadka w Piadykach k. Kołomyi, po przedwczesnej śmierci swego ojca wychowywał się wraz z rodzeństwem w Kobylnicy, a Piadyki babcia wydzierżawiła. Ostatecznie babcia Kapiszewska zamieszkała we Lwowie, gdzie starsi bracia ojca ukończyli studia, a ojciec przystąpił do drużyn strzeleckich, a potem do Legionów Polskich. Po wyzwoleniu był zawodowym oficerem . Niestety choroba zmusiła go do przejścia w stan spoczynku w stopniu majora. /Biogram dot. ojca w Wikipedii Marian Cyprian Czajkowski major, są błędne zapisy, muszę opracować sprostowanie/.
To moja Babcia Kapiszewska Czajkowska [Na zdjęciu obok], córka Amalii Leimsner Kapiszewskiej, wnuczka Benedykta Leimsnera i Tej "Brygidy Leimsner”. Jest to foto miniatury namalowanej przez ciocię Czaykowską KOZICKĄ malarkę ur. w 1878 w Bilczu Złotym.
Po wojnie zamieszkaliśmy w Zielonej Górze. Rodzina była rozproszona, części nigdy nie poznałam. Ojciec uczył języka angielskiego w szkołach i prywatnie. Miał wiele zainteresowań, żył aktualnymi wydarzeniami, do ostatniego dnia towarzyski, optymista, znakomita pamięć, wzrok i słuch. Niestety, ja po studiach w Warszawie zostałam już na stałe. Tu poznali się moi rodzice, z tym miastem związany był pradziadek Robert Czajkowski -dr medycyny- ur. 1810 r. w Szwajkowie nieopodal Buczacza. Dlaczego o tym tak szczegółowo piszę? bo to część tylko perygrynacji moich przodków, różnicy pokoleniowej - ja ur. w 1943 w Rumunii, ojciec stracił swego ojca, gdy miał 10 miesięcy. Żadnych dokumentów, te przepadły wraz ze spadkiem po cioci Marii Czaykowskiej Kozickiej /1878-1964 malarka, vide Wikipedia/. Nie mam już nikogo z rodziny ojca, kto mógłby mi pomóc posklejać dzieje rodziny. "Szperając" w internecie natrafiłam na Pana blog i wiadomości o odkryciu na tutejszym cmentarzu nagrobka Brygidy Schmid Laimsner. Ogromne wzruszenie i radość, a zarazem smutek, że nie mogłam przyjechać do Krzywczy, a także wesprzeć finansowo kwesty. Eh, życie! Ale dzięki Panu następne odkrycie sprzed kilkunastu dni! Przeczytałam o Pana spotkaniu ze Stanisławem Krycińskim i eureka! Walerian Kryciński, jego pradziad był ojcem chrzestnym mojej cioci Wandy Czajkowskiej ur. w 1890 r w Piadykach, a Wanda Krycińska, jego żona była chrzestną mojego Ojca! Emocje, radość, bo pan Stanisław mieszka też w Warszawie. Znalazłam jego profil na fb wysłałam zaproszenie /kilka dni temu/, ale dotąd brak odzewu. Zgłosiłam chęć opracowania informacji o Walerianie Krycińskim, ale tu wątpliwość, bo przecież prawnuk jest autorem książek, przewodników. Bardzo, ale to bardzo pilnie muszę się z nim skontaktować. Czy mógłby mi Pan pomóc? Może zna Pan e mail? Ta grupa na fb aktywnie działa /mieszkają przeważnie we Wrocławiu. Nie mam pojęcia, czy pan Stanisław ma z nimi kontakt, ale nie znalazłam jego postu. Proszę darować mi tak rozwlekłe opisanie tematu, ale czułam potrzebę usprawiedliwienia się, że tak niewiele mogłam wnieść do historii praprababki i podziękować za wszystko! Marzę o tym, aby odwiedzić Krzywczę /inne miejsca też, ja nawet nie byłam we Lwowie, do którego tęsknię/. Czuję silną więź emocjonalną ze stronami rodzinnymi przodków, muszę "ocalić od zapomnienia" ich losy. Wielki szacunek dla Pana i wszystkich innych. Życzę nade wszystko zdrowia i dzięki stokrotne.
Barbara Czajkowska
Barbara Czajkowska [Na zdjęciu poniżej] spełniła swoje marzenie 1 sierpnia 2020 r. odwiedziła Krzywczę i obejrzała nagrobek swojej prapra babki oraz obraz Waleriana Krycińskiego ojca chrzestnego jej cioci Wandy Czajkowskiej. Wcześnie była również w Kobylnicy Wołoskiej i Kobylnicy Ruskiej.
Pamiętnik Zofii Moraczewskiej z d. Gostkowskiej
- Szczegóły
Pamiętnik Zofii Gostowskiej – Moraczewskiej otrzymałem od p. Mirosława Smosarskiego opiekuna Izby Pamięci Zofii i Jędrzeja Moraczewskich w Sulejówku, a prywatnie zięcia Moraczewskich. Część pamiętnika Zofia, wówczas 19 letnia dziewczyna, poświęciła swojemu prawie miesięcznemu pobytowi w Krzywczy. Pamiętnik ma szczególną wartość ze względu na to, że opowiada o krzywieckim dworze końca XIX w. [Dwór ten spalił się około roku 1927], a dodatkowo opisuje postać Jana Zachariasiewicza znanego i cenionego powieściopisarza i publicysty związanego z panią dworu Wiktorią Zachariasiewicz [żona Bolesława Jocza]. 19 letnia Zofia opisuje w niej szczególnie postać Zachariasiewicza i swoją miłosną fascynację powieściopisarzem. Dotyka problemów bardzo intymnych, których opis jest subtelny i pełen emocji, a w tle znajdujemy XIX wieczną Krzywczę. Język jest bardzo bogaty świadczący o talencie literackim Zofii. Pamiętnik był częściowo pisany w Krzywczy i we Lwowie, gdzie mieszkała i uczyła się. Zważywszy na późniejszą drogę życiową autorki – żona Jędrzeja Moraczewskiego Premiera Rzeczpospolitej, posłanka na sejm ustawodawczy oraz na Sejm III kadencji w II RP, polska działaczka społeczna szczególnie w obszarze praw kobiet – pamiętnik ma wyjątkową wartość.
Poniższy fragment pamiętnika został uzupełniony o zdjęcia zbliżone do epoki z Krzywczy i moje objaśnienia w nawiasach [ ]. Za udostępnienie i możliwość publikacji serdecznie dziękuję panu Mirosławowi Smosarskiemu.
Piotr Haszczyn [sierpień 2020]
Zapraszamy na blog - http://krzywcza.blogspot.com/
Czwartek 4/8 1882r.
Przyjechaliśmy do Krzywczy we wtorek 2/8 wieczorem. [Zdjęcie obok autorka pamiętnika Zofia Gostkowska - Moraczewska]. Na podwieczorek zatrzymaliśmy się w Przemyślu, dzieci wójcia wyrosły, Nusia mniej ładna od Leńci, ale paradna,- choć wydawała mi się chwilowo źle wychowanym dzieckiem. Droga z Przemyśla do Krzywczy rzeczywiście śliczna, przypomina okolice Bukowiny pagórkowate i lesiste. San w tysiącznych zakrętach płynie w dolince wyścielonej ciemną zielenią, przy blasku księżyca srebrzył się cudownie. – Myślałam o tym, co mnie u celu mojej podróży czekać może, i niestety, uczucia, których doznawałam były ujemne. Postanowiłam przypodobać się wszystkim począwszy od samego pana domu i nie byłam naturalną. – Zawsze i wszędzie wiozę ze sobą tę konieczność grania komedii, która mnie niewypowiedzianie męczy. Zazdroszczę tym, co posiadają naturalny dar ujmowania sobie ludzi, nie myślą o tym i wobec siebie samych są swobodni. Jest tu ze mną panna Gabriela Rodakowska, córka jakiegoś jenerała, w roli mojej niby towarzyszki, niby nauczycielki niemieckiego.- Wiele sobie z jej towarzystwa obiecywałam i może dlatego czuję jakiś zawód, - nie spełniła mojej serdecznej potrzeby kogoś, kto by podzielał moje marzenia, ideały i rozumiał mnie zupełnie.
A p. G.[Gabriela Rodakowska] – jest arystokratką, niezadowoloną ze swego położenia nauczycielki, który to zawód uważa za ciężki przymusowy zarobek, mówi wiele o swoich arystokratycznych znajomościach i przy każdej sposobności objawia swoje arystokratyczne na świat poglądy. Drażni mnie jej wesołość wymuszona, razi palenie cygar, picie czarnej kawy itp. niby to w dobrym tonie nawyczki. Nie chcę jej sądzić surowo. Wiem, że ja wydawać się jej muszę dziwaczką, zanadto spokojną i zimną istotą, bo sama czuję zresztą, że mnie coś mrozi.
Gdy przyjechaliśmy do Krzywczy wyszedł na ganek powieściopisarz Pan Zachariasiewicz, którego obecność w Krzywczy była nam przez gospodarza zapowiedzianą – byłam bardzo ciekawą poznać sławnego człowieka i naprzód już ułożyłam sobie mówkę, którą miałam mu powiedzieć przy powitaniu. Nie przyszło jednak do patosu. Zachariasiewicz podał mi najspokojniej jak zwykły śmiertelnik rękę – mój zapał ostygł. – Autor cudownych powieści – a osobistość jego sama – to zawsze dwie, czasem zupełnie do siebie niepodobne istoty. Nie powinnam jednakże tym razem czuć zawodu, Zachariasiewicz jest nadzwyczaj miłym, ożywionym i rozmownym człowiekiem, lubi towarzystwo kobiet i rad by widocznie pomimo swoich 60 z górą lat, uchodzić za niebezpiecznego kawalera. – Odfotografuję go sobie tu na pamiątkę.
Jest dość słuszny i otyły, ma wysokie czoło łyse, włosy dobrze szpakowate, malutką bródkę – cerę nadzwyczaj świeżą i rumianą, - tylko nie widzi na jedno oko – i wskutek tego nosi okulary. Utracił wzrok w Wenecji, gdzie spędził dwie zimy. Blask morza raził jego oczy, samotność na jaką skazało go leczenie, słodziła mu p. Zofia Estreicherowa, która codziennie parę godzin z nim spędzała, załatwiała jego korespondencję i czytywała mu dzienniki, - przy świetle wciskającym się przez szczelinę w okiennicach. Historia ta rozrzewniła mnie – a i Zachariasiewicz [Na zdjęciu obok ok.1900 r.] mówił o tym z widocznym wzruszeniem. Z domowych podoba mi się tu bardzo panna Ludwina, [ nazwiska dotychczas nie wiem] która zastępuje miejsce pani domu – ta ostatnia wyjechała z dziećmi do Rymanowa.
Ludwina jest już siwą, - ale ma pozór młodej osoby, tyle życia jest w jej mizernej twarzy i niezmiernie ruchliwych, czarnych oczach. Od rana do wieczora ugania po całym domu i gospodaruje. Mam do niej wiele pociągu, może dlatego, że powiedziała komuś o mnie, że się jej podobam. Przyszło mi w tej chwili do głowy, że jestem podobną do bohatera „bez dogmatu” tak ciągle a nielitościwie rozbieram i analizuję moje uczucia. Nie wiem czy to źle, czy dobrze, jest to
jednak w każdym razie powód mojego zanadto poważnego, lękliwego jakiegoś usposobienia. Jedna praca i nauka, są w stanie odegnać smutne myśli ode mnie, oddaję się im też namiętnie.
Pan Jocz? [Bolesław Jocz ówczesny właściciel Krzywczy] jest miłym, łatwym, o zwykłym średnim poziomie inteligencji wiejskim obywatelem, nie zwraca niczym na siebie szczególniejszej uwagi. Stary ojciec jego [Jan Franciszek Wojciech Jocz (ur. 1811 zm. 20 VIII 1894)], w pierwszej chwili nie podobał mi się, - znowu powodem mojej niechęci była zazdrość, bo więcej mówi z p. Rodakowsą jak ze mną, do niej się nieustannie zwraca – musiała mu się lepiej podobać odemnie. Dzisiaj już myślę inaczej – jest to typ starej daty obywatela, pracowity – ruchliwy niezmiernie, czuje się zawsze panem całego domu i najwyższą powagą, codziennie na prostym wózku wysłanym słomą a powożonym przez Jgo chłopca objeżdża całe gospodarstwo narażając się na nieprzyjemne niespodzianki jak przejeżdżanie w bród, wezbranego nagle Sanu, użycia bardzo nieprzyjemnej, bo przymusowej kąpieli itd. Ma lat 80, - trzyma się wybornie, siwe oczka wiele mają życia, a rozmawia z całym ożywieniem o sprawach publicznych, każdy szczegół go bardzo żywo zajmuje. Miłą ma starość.
Od czasu do czasu pojawiają się także dwaj młodzieńcy, panowie Jastrzębscy [Synowie Euzebi (Zenobi) Jastrzębskiej (ur.1830 zm. 2 VII 1890) wdowie po Honoracie Jastrzębskim. Druga żona Wojciecha Jocza], jeden z nich rządca tutejszy ma niedobre, czarne oczy i jest ogniście rudy, drugi młody Dr medycyny, jest bladym schorowanym i wiecznie milczącym kawalerem.
Dom Krzywicki obszerny, staroświecki, wygodny, mnóstwo tu zakamarków i komórek – ale całość nie robi wrażenia. Ze trzech stron domu jest weranda oliściona, mam zamiar na niej (brak dalszego tekstu)
Lwów Dnia 31/8 1892r.
Jestem już we Lwowie! Wierzyć temu nie mogę i chodzę jak senna chciałbym śnić tak dalej jeszcze, bo sen ten był bardzo, bardzo upajającym i miłym. Ponieważ wrażeń – niestety zatrzymać, przedłużać nie można, zapiszę je sobie przynajmniej bym odczytując te wspomnienia, łudziła się czasem, że te chwile powróciły. Mam fotografię Zachariasiewicza, która najżywiej mi go przed oczyma stawia, ten opis dopełni obrazu. [Zdjęcie obok - Joczowie z oficerami austriackimi przed starym dworem ok 1900 r.]
Pewnego wieczoru, gdy już cała wyobraźnia moja, przepełnioną była że – siedziałam przy min przy kolacji – opowiadał o najcięższym okresie swego życia, gdy był skazany na czteroletnie więzienie na Spilbergu i w Theresienstadt, - w kajdany nogi mu okuto, - i zamknięto w celi z kolegami. Po niejakim czasie przekonał się Zachariasiewicz, – który wówczas miał zaledwie lat piętnaście, że jego okowy są tak duże, że nie będzie mu zbyt trudnym nogi wysunąć, zaczął więc w nocy próbować i ... udało mu się. Tak niespostrzeżony przez jakiś czas zsuwał na noc okowy, spał wygodnie a nad ranem przed rewizją ubierał je czemprędzej na powrót. Niestety jednak, jednej nocy zaspał, i otworzył oczy w chwili, gdy już nad nim stała rewizja. Oczywiście natychmiast kazano mu wziąć miarę od nogi, i zrobiono świeże okowy. – W długoletniej samotności więziennej, młodzi chłopcy spędzali godziny na długich rozmowach i marzeniach, w których niepoślednią rolę odgrywały kobiety. Pewnego dnia, jeden z nich wdrapawszy się z trudem po murze, do kraty okiennej, dostrzegł z wysokości idącą w głębi podwórza córkę stróża, piwo niosącą. O tej godzinie wszyscy więźniowie wdrapywali się do kraty, ręce puchły z bólu, wisieli na niej, aby dostrzec jedyną w twierdzy istotę niewieścią. – opowiadania te wzruszyły mnie niewypowiedzianie, miałam uczucie uwielbienia dla tego człowieka, który tyle wycierpiał, tyle przeżył – a taką wesołość i swobodę umysłu zachował.
Zgadało się potem o powieściach Zachariasiewicza, mówił, że sam nie pisze, bo go oczy bolą, a pisarza tutaj nie ma, a Tatko mój na to: „niech panu Zosia pisze, niech pan patrzy, jak jej się oczy do tego świecą. Zachariasiewicz uśmiechnął się i powiedział: gdybym był wiedział że pani tak bardzo pisać lubisz, byłbym pani wcześniej zrobił tę propozycję.
Po kolacji poszliśmy jak zwykle do salonu, usiadłam koło kanapy w kącie, a za chwilę przyszedł pan Jan do mnie. „Będziemy pisać prawda?” prosiłam, chcąc wyzyskać sposobną chwilę. On się uśmiechnął i w oczy mi patrzył, a ja coraz usilniej prosiłam, „cóż z tego” powiedział „kiedy dyktując będę miał dystrakcję, bo powieść będzie bardzo smutna i pani zaczniesz płakać, ja nie będę mógł mówić dalej” „Ja panu nie pokażę, że płaczę” zapewniałam. „A ja będę widział łzy wewnętrzne –„ odparł i popatrzył na mnie tak, że mi krew serce zalała. „Ja bardzo, bardzo pana o to dyktowanie proszę – niech pan sobie wyobrazi, że siedzi przy panu pański pisarz i proszę zupełnie na mnie nie zważać”. Wziął moją rękę w swoje dłonie po raz pierwszy i powiedział dziwnym głosem: „oho ho, komu tu rozkazywać!”. Na drugi dzień około 11tej – chodziłam za panem Janem jak cień i przypominałam mu obietnicę. Skłonił się wreszcie do mej prośby, wybierał długi czas odpowiednie miejsce, raz stół wydawał mu się za wysoki, to znów światła mało, aż wreszcie usiadłam na ceratowej kanapce pod oknem a pan Jan poszedł po swoje notatki. Długo ich szukał, a ja wodziłam oczyma dokoła, aby sobie wbić na wieki w pamięci ten pokój, z którym tyle wiązać się miało dla mnie wspomnień ....
Jest to duży pokój – zwany kancelarią o trzech oknach, z których jedno wychodzi na front, dwa z boku na werandę zupełnie zarośniętą winem i dużą rośliną wijącą, gdzie sam od razu zasiadł przy stoliku. Czasem droczył się ze mną, dyktować nie chciał. Raz, aż płakałam z tego powodu, rozżalona wyszłam na ganek i zaczęłam się uczyć botaniki. – Nie upłynęło parę minut, a już pan Jan był przy mnie i pytał co robię. „Może pani przyjdzie pisać, nie chcę, aby się pani tyle uczyła, głowa rozboli”. – pewnego wieczoru usiadł przy mnie przy stole i odtąd co dziennie do końca był moim sąsiadem.
Poszliśmy raz wszyscy ważyć się do browaru. Ponieważ wychodząc potknęłam się o kamień, podał mi rękę, i prowadził; doznawałam znowu uczucia nieopisanej dumy i radości, on to czuł i odgadywał, bo szedł umyślnie wolno i tulił moje ramię do siebie. Zatrzymaliśmy się na moście, Z. zwrócił moją uwagę na pięknie zachodzące słońce – a ja z jakąś niepojętą rozkoszą dzieliłam z nim wrażenia zachwytu. Przed gankiem uścisnął mnie za rękę – i rozstaliśmy się.
Raz znowu był projekt spaceru, wypadło tak, że pan Jan miał jechać z p. Gabriellą wózeczkiem, a tatko i ja pieszo. Widziałam, że nie był z tego projektu zadowolonym i jedynie przez grzeczność ustąpił. Po drodze spotkaliśmy się, zdjęłam moją dżokejkę z głowy i po męsku się ukłoniłam, Ten ruch mój podobał mu się, bo się ślicznie uśmiechnął i mówić coś zaczął o mnie do panny Gabrielli.
Lwów, sobota 3/9 1892r.
Wracając z tej wycieczki spotkaliśmy się znowu. Pan Jan zszedł z wózka i koniecznie nalegał abym usiadła na jego miejscu. Po drodze nic zupełnie nie rozmawiałam z panną Gabrielą, bo czułam do niej jakąś nieuzasadnioną niechęć, może dlatego, że z jakimś straszliwym uśmiechem mówiła o mej wybornej zabawie z Zachariasiewiczem.
Późno wieczorem powrócili nasi panowie, to jest Tatko i p. Jan do domu. Byłam cokolwiek niespokojna, czy ta wycieczka nie była zbyt daleka dla Zachariasiewicza, oczekiwałam ich powrotu oparta o furtkę od ogrodu, byłam także na chwilkę w Dzwonnicy przy kościółku, cisza wieczorna, dzwonienie na anioł pański i widok wiejskiego kościółka, powinny mi były do duszy przemówić, ale myśli ciągle, z całym uporem wracały do Zachariasiewicza. Nareszcie nadeszli, ale mnie nie widzieli. Gdy wróciłam do pokoju zastałam panów przy Dziadziu, - Zachariasiewicz nadszedł za chwilę, nie widząc mnie w salonie, szukał mnie w ogrodzie, niespokojny był i on o mnie, czy się zanadto nie zmęczyłam. Wieczory spędzaliśmy zwykle na werandzie, szukałam gwiazdki na niebie swojej, Z. deklamował mi lub nucił rozmarzające piosenki i cały czas rękę moją w swoich trzymał. Nie miałam siły, ręki swej wycofać, - ta pieszczota była mi tak przyjemną!
Innym razem, gdyśmy znowu wybrali się z Tatkiem na daleki trzykilometrowy spacer do tak zwanego Hauptstücku [Karczma ta istniała na końcu Ruszelczyc], to jest karczmy granicznej od Ruszelczyc, Zachariasiewicz wyszedł naprzeciwko nam, ale nie mógł się powrotu doczekać, robił nam potem wyrzuty, że nie uważam na moje siły i prosił abym usiadła przy nim na małej kanapce w pierwszym od werandy pokoju. Miał wpiętą w dziurkę małą różyczkę, o której widocznie zapomniał. Dopiero przy kolacji któryś z panów powiada: „cóż to pan Jan z takim kwiatkiem chodzi” Odpiął różę i podał mi ją z uśmiechem. Takie na wpół polne różyczki dostawałam od niego bardzo często. Powróciwszy z wycieczki do lasu, przyniosłam mu bukiecik poziomek i niezapominajek i dałam mu w pierwszym pokoju, - dał mi w zamian pyszny, czerwony gwoździk, a bukiecik włożył do wody i pytał się, czy się dadzą poziomki zachować na pamiątkę. Stojąc przy fortepianie – pytał, jakie włożyłam w bukiecik kwiatki, a dostrzegłszy niezapominajkę, uśmiechnął się: ah ....?
Pamiętnym dla mnie niezmiernie był dzień przyjazdu panien Marynowskich. Było po obiedzie. Siedziałam w alei, z książką Zachariasiewicza „Moje szczęście”, gdy w tem przybiega do mnie mała Maniusia Joczówna [Późniejsza Maria Bocheńska ostatnia właścicielka klucza krzywieckiego], z doniesieniem, że już przyjechali goście.
Panienki te, zrobiły na mnie dosyć dobre wrażenie; wieczorem po kolacji usiadła Hela do fortepianu i śpiewała niezliczoną ilość piosenek. Po raz pierwszy pan Jan nie siedział przymnie, ale stał cały czas przy Marynowskiej [Pany Marynowskie związane z rodzinnie z Joczami osoby o nieustalonym pokrewieństwie], i z widoczną przyjemnością słuchał jej śpiewu. Szalone uczucie zazdrości ogarnęło mnie całą, siliłam się na spokój i wesołość, ale łzy cisnęły mi się do oczu i musiałam uciec z salonu. Wyszłam ciemną werandą do kwiatowego ogródka i tu na samotnej ławeczce usiadłszy, rozpłakałam się serdecznie. Było mi bardzo smutno i ciężko na sercu, ta samotność przyniosła mi ulgę. Słyszałam, że ktoś wchodził do ogrodu, ale ponieważ nie chciałam być spostrzeżoną nie ruszyłam się z miejsca. Nareszcie zdecydowałam się wrócić do domu, na podwórzu spotkałam p. Jana, pytał się gdzie byłam tak długo, mówił, że mnie szukał po całym ogrodzie i był już niespokojnym. Nie chciałam pokazać mu swoich łez, i długo po salonie z Maniusią Jocz chodziłam, on ciągle na mnie patrzył. Czułam jakąś niepowściągnioną ochotę do samotności w ogrodzie i znowu wymknęłam się niespostrzeżenie. Dzieci bawiły się na podwórzu wydrążonymi dyniami, w które wkładały świeczki i obnosiły to na głowach. Przypatrując się ich zabawie w ganku, widziałam jak cicho do otwartego okna zbliżył się ktoś i wychylił głowę. Odgadłam Zachariasiewicza. Udawałam że go nie widzę, - ale on klasnął cicho w dłonie i prosił abym się zbliżyła. Nie miałam sił – oprzeć się, poszłam do okna, wziął obie moje ręce w swoje i pytał cicho, „Dlaczego pani ucieka z salonu” „smutno mi dzisiaj czegoś niewypowiedzianie”, „Mnie także, jakiś nie swój jestem” – Staliśmy tak długą chwilę, - i to nagrodziło poprzednie łzy i gorycz. „niech się Pan nie zdziwi moim pytaniem” powiedziałam „ale niech mi pan powie, jak ja się panu wydałam pierwszego wieczoru, gdy przyjechałam do Krzywczy?” „Mówiłam wtenczas bardzo wiele – a dzieje się to przy obcych, tylko wtedy, gdy ten ktoś robi na mnie wrażenie. Jak pani uważa np. czy dzisiaj jestem bardzo ożywionym? Chcąc mu się sprzeciwić powiedziałam umyślnie: „bardzo” – i uważałam, że potem, po tej rozmowie przez cały wieczór ani słowa do nikogo nie powiedział.
Raz siedziałam w ogrodzie przy huśtawce, przyszedł pan Jan i usiadł koło mnie, czytaliśmy razem „Moje szczęście” – które jest dziwnie rozstrajająco napisaną powieścią, - bo tak niesłychanie prawdziwą i z życia wziętą. Takich drobnych chwilek, było tysiące – nieuchwytnych prawie a jednak tak drogich!
W sobotę 27/8 zaprojektowano dalszą wycieczkę do lasu na Chyrzynkę. Ciągnięto losy, kto z kim ma jechać. Ja wyciągnęłam numer wspólny z pannami Maryn: p. Wiktorią i p. Bolesławem, - Zachariasiewicz był na drugim wozie. W lesie – zbliżył się jednak p. Jan do mnie i nieustannie szedł za mną, pomógł mi ubrać się w bluszcz, i śmiał się z moich karnawałowych bucików, w których mam zamiar tańczyć jeszcze, pomimo przygód, jakich doznawały w Krzywczy. [Zaprzęg spacerowy lata międzywojenne - dwór Krzywcza]
Wyszedłszy na otwarte pole, zasiedliśmy do podwieczorku. Zachariasiewicz uścielił siedzenie i siadł przy mnie, podawał mi herbatę, jednym słowem był moim wyłącznie towarzyszem. – Wracając szliśmy prawie cały czas pod rękę. Z Chyrzyny cudowny widok na San i Krzywczę. - Wieczorna mgła przysłoniła widnokrąg lekkim jakby obłokiem co wyglądało prześlicznie. Stanęliśmy zachwyceni – a ja nie miałam najmniejszej ochoty wracać do domu. Dopiero panna Gabriella zaniepokojona nagle o mnie wbiegła na górę i zwołała na dół. Byłam wtedy prawdziwie na nią zagniewana.
– Na drugi dzień w niedzielę znowu wycieczka do lasu, - ciągnęliśmy znowu losy. Ja wybrałam Kokoszyńskiego [Prawdopodobie syn miejscowego nauczyciela i organisty Franciszka Kokoszyńskiego], muzyka z Przemyśla, Zachariasiewicz Marię Marynowską ale mieliśmy jechać na wspólnym wozie. Kokoszyńskiego umieściliśmy w samym tyle, a ja siedziałam naprzeciw pana Jana. Byłam naturalnie w wybornym humorze. Śpiewaliśmy przez całą drogę, bardzo wesoło. W lesie, każdy mężczyzna prowadził swoją damę, więc i Kokoszyński ofiarował mi swoje ramię, ale nie mając ochoty najmniejszej, iść z nim przez cały czas, wymówiłam się od jego pomocy i pobiegłam sama naprzód. Stało się znowu tak, jak sobie po cichutku wymarzyłam. - Nie uszłam kilkunastu kroków, a już był przy mnie pan Jan i prosił abym go prowadziła, bo zmęczony. Naturalnie, zręcznym tym zwrotem mowy, uwolnił mnie od zarzutu, że nie chciałam przyjąć pomocy Kokoszyńskiego, podałam mu więc rękę i szliśmy zwolna, ciągle rozmawiając pod górę.
– Miesiąc ten spędzony w Krzywczy, wydaje mi się bajką czarodziejską – snem cudownym, po którym nastąpi obudzenie się do rzeczywistości. – Po każdym śnie przyjść musi chwila obudzenia, - jeżeli sen był miły, chwila ta jest bardzo przykrą – i chcielibyśmy ją wszelkimi siłami odroczyć i oddalić...
Gdy powrócę do Lwowa, będę musiała zdać sprawę ze wszystkiego siostrze mojej, której wszystko mówię. Ona na wyjezdnym mówiła mi: „Zosiu, pamiętaj bądź zimniejszą...nie przejmuj się wszystkim tak gorąco!” – Czy domyślała się czego. – „Nie, mówiła to ogólnie, jako radę przyjacielską dając mi te słowa, na cały miesiąc rozstania”, a ja nie poszłam za jej wskazówkami i będę musiała z całą pokorą przyznać się do winy!”. „I cóż pani siostrze powiesz?” – Gdybym to panu powiedziała, straciłoby to cały swój urok... „Czy to jest tak złem dla mnie?” W tej chwili, przodem idące towarzystwo, zatrzymało się, aby zwrócić naszą uwagę, na liczne, świeżo w błocie odciśnięte ślady biegnących dzików, które przed półgodziną może przecięły nam drogę. „Uniknęliśmy śmierci” powiedziałam śmiejąc się do pana Jana – „Trochę później”, odparł „a bylibyśmy już na innej Planecie i tam skończylibyśmy naszą rozmowę” – „Ciekawam jaki by był jej koniec?” – „Zależałoby to od warunków, w jakich byśmy się tam znaleźli”... Zbliżył się teraz do nas pan Kokoszyński i szliśmy dalej we trójkę. „Buciki moje” zaczęłam „wiele przetrwały, ale koniecznie tańczyć w nich muszę na balu we Lwowie, bo się założyłam że w nich właśnie na balu będę”. „Gotów jestem” powiedział Zachariasiewicz „przyjechać na ten bal do Lwowa, i tańczyć z panią, aby sprawdzić, że masz te same buciki. Musisz się pani jednak zgodzić na jeden warunek, - a mianowicie, że mi pozwolisz sprawdzić tożsamość trzewików osobiście, jak Orion sprawdzał rozdarcie sukni Chryzantemy”, „Dobrze, naznaczę czerwonym buciki, aby pana przekonać. Ale teraz trzymam pana za słowo, ponieważ bal prawników, najpewniej przyjdzie do skutku, oczekuję pana przybycia, będziemy tańczyć razem mazura.... tak, tak, już się pan nie wycofa...!” Uśmiechał się ale przyrzeczenia stanowczego dać nie chciał.
U stóp góry czekał na nas wóz, wsiedliśmy – pan Witold Jastrzębski z Kokoszyńskim i ja z Zachariasiewiczem. W duszy było mi tak jasno i wesoło jak nigdy, cała oczarowana wrażeniami, nie zdawałam już sobie najmniejszej sprawy z uczuć doznawanych, wiem tylko, że mi było rozkosznie i że pragnęłam tę jazdę przedłużyć w nieskończoność. –
Dzień następny, poniedziałek 29/8 1892r. – był jednym pasmem silnych wrażeń, które mnie ubezwładniały zupełnie i odebrały na długi czas wolność rozsądnego myślenia. Był to dzień imienin Zachariasiewicza – ścięcie św: Jana.- Najpierw po drugim śniadaniu, gdy jak zwykle pan Jan wyjść miał ze swego pokoju, poszłyśmy we cztery, to jest Hela i Maniusia Marynowskie, p. Gabriella i ja do ogrodu, ułożyć dla solenizanta bukieciki. Szukałam kwiatków, któryby dały wyraz moim myślom i ułożyłam bukiet, z rezedy?, białych bratków i jednej malutkiej różyczki. Pana Jana w salonie jeszcze nie było. - Gdy wszedł do kancelarii, ofiarowałyśmy mu kwiaty, ja ostatnia rzuciłam mój bukiecik, na ani jedno słówko życzeń zdobyć się nie mogłam. Zachariasiewicz zaczął zgadywać, od kogo, który bukiet, i odgadł znakomicie, potem przyniósł cztery różyczki dla nas. Mnie dał najmniejszą, śliczny, zaledwie rozkwitnięty pączek. Byłam ciągle smutna, bo myślałam o wyjeździe, który na dzień następny był zapowiedziany. Patrzyłam ciągle na Z. aby sobie na zawsze wyryć w pamięci jego rysy drogie. Bałam się utracić najmniejsze jego słówko, - bo ciągle brzmiało mi w uszach: „to już ostatnie chwile twego uroczego snu, korzystaj!....” Po śniadaniu poszliśmy do salonu, zbliżyłam się do solenizanta – „niech mi pan otworzy swoją tekę, chciałbym tam poprawić w jednym miejscu” – „Co takiego?” „Zamiast : wysunęła się chmurka na pogodne dotąd niebo małżeńskie – napisałam : - komórka – trzeba to poprawić” – Roześmiał się serdecznie, otworzył swą tekę, a ja scyzorykiem delikatnie starałam się poprawić pomyłkę. „I o czym to pani myślałaś, że napisałaś komórka, zamiast chmurka!” Pomyłka była poprawiona, a ja nie miałam siły wstać z tego miejsca, na którym tyle cudnych chwil przeżyłam pisząc jego powieści, - aż on sam zamknął przemocą swą skórzaną tekę i biorąc mnie za rękę, powiedział, nie, nie, dzisiaj pisać nie będziemy, ja nie byłbym w stanie dyktować.... „ Musiałam użyć całej siły woli, aby wstać i przejść do drugiego pokoju, a tam rozpłakałam się na dobre. Nie mogłam znieść tej myśli, - że to już ostatni dzień, ostatnie chwile, koniec mojej bajki czarodziejskiej.... Przy obiedzie bukiety nasze – stały naprzeciw Z. i moje białe bratki do niego zwrócone, zdawały się mówić za mnie „Czy pani widzi, jak przypadkiem czyjaś ręka, ułożyła ten bukiet, białe bratki po mojej stronie....” Nic nie odpowiedziałam. Po obiedzie rozeszliśmy się na czas jakiś, Maryńca i ja poszłyśmy do naszego pokoju, ułożyć według naprzód powziętego planu, wieniec dębowy dla Z. – potem w ogrodzie kwiatowym w altance, obszyłyśmy liśćmi dębowymi brzeg poduszki z salonu, cały środek wypełniłyśmy białymi floksami i astrami, - a skropiwszy to wszystko wodą, aby nie zwiędło, odłożyłyśmy do wieczora. Ja zaczęłam teraz układać przemówienie do Z. – zaniosłam je Tatkowi do ogrodu do przeczytania, uznał je bardzo dobrym. Idąc do ogrodu zastałam na kanapce na werandzie Zachar. Pytał się gdzie tak biegnę – odpowiedziałam, że za chwilę powrócę. Gdy wracałam siedział na tym samem miejscu, jakiś smutny i przygnębiony. Usiadłam przy nim. „Po co pani tak biegasz, któż widział się tak męczyć!”. Nie mogłam mu powiedzieć, że to dla niego, więc się tylko uśmiechałam, a on chwycił moją rękę i ściskał ją w swojej. Miał ręce rozpalone i oczy zmęczone, więc zawołałam : „Czy pana głowa boli?” – poruszył się niespokojnie: „nie, po czym pani sądzi” „Ma pan taki zmęczony wyraz twarzy” ścisnął mnie silniej za rękę. „Cóż będzie z moim mazurem” „A cóż pani chcesz, abym jej powiedział?” „Pan wie dobrze, że chcę jego obietnicy” „Nie mogę”. „Dlaczego” – „Dlaczego? – czy pani wie, że są gorące fale serca, które, jak przychodzą nagle, tak odchodzą – gdybym się zgodził dzisiaj na pani życzenie, przywitałabyś mnie na owym balu zdziwieniem, albo żal by ci było, żeś tego ode mnie chciała – a mnie by to zabolało i na co!”
– „Dlaczego pan nie chcesz i wyrządzasz rozmyślnie przykrość?” – „Ja nigdy nie chciałbym pani sprawić przykrości!” „A więc powiesz pan: tak przyjadę – czyż to jedno słówko tak, jest tak trudnym do wymówienia?”
„Czemu to wszystko nie było, lat temu dwadzieścia?! Dlaczegóż mi pani wtenczas tego nie powiedziała?”- „Czyż mogłam mówić z panem temu lat dwadzieścia? Proszę mi dzisiaj tak powiedzieć”. „Po co pani odgrzebujesz uczucia moje z pod popiołów?!” Zbliżył się do mnie tak blisko, że mnie żar ogarnął całą – nie mogłam się poruszyć z miejsca. Nagle on chwycił moją rękę i cisnąc ją do swych ust – powiedział: „Dzięki ci za tych kilka gorących uderzeń serca!” Oniemiałam, bezwładnie opuściłam głowę i położyłam ją na jego ramieniu, a on całował mnie w ramię i ściskał ręce. „Niech pan powie: tak”. „Przyjadę”, szepnął, - a wtenczas ja mu się wyrwałam i uciekłam. – Za chwilę znaleźliśmy się oboje przy fortepianie - byłam tak zmieszaną, że nie wiem już sama co mówiłam, wiem tylko, że wynikiem tej rozmowy było, że mi przyniósł swoją fotografię, a ja mu moją przysłać obiecałam.
O 7mej zaczęłam się ubierać. Ubrałam białą pikową suknię z czarnym aksamitnym paskiem, przy szyi i na piersiach gałązki bluszczu upięłyśmy, włosy miałam rozpuszczone i również bluszczem ubrane. Gdy wszyscy zaproszeni na ów wieczór zebrali się w salonie, wyszłyśmy razem, ja szłam naprzód, - niosąc poduszkę z kwiatów i wieniec. Pamiętam jak dzisiaj tę chwilę –Zachariasiewicz siedział na środku pokoju w fotelu, goście otaczali go wieńcem, gdy weszłam, rozstąpili się wszyscy, - byłam tak wzruszoną uroczystością chwili, że zupełnie nie zwróciłam uwagi, kto przybył z gości, widziałam tylko drogiego solenizanta. Podniósł się z fotela i z uśmiechem pełnym miłego zdziwienia pochylił się naprzód, zrobił ruch taki jakby chciał do mnie wyciągnąć obie ręce. Stanęłam tuż przed nim i powiedziałam: „Mając cię czcigodny i ukochany nasz panie, w pośród nas w dniu twego Imienia, pragniemy wyrazić ci, wraz z gorącymi życzeniami, także uwielbienie nasze i cześć, która ci się od nas należy. Cześć ci i dzięki, za twą pracę, która chwałę imieniu polskiemu przynosi, dzięki ci i cześć za tyle zacnych usiłowań, którymi usiłujesz rozbudzić w narodzie miłość ojczyzny i uwielbienie dla najszczytniejszych ideałów dobra i piękna. Jako dzieci narodu tego, któremu siły swoje i tyloletnią pracę poświęcasz, winniśmy złożyć u stóp twoich czcigodny panie hołd i dziękczynienia. Słowa uznania naszego, w niczym nie są zdolne dodać blasku twej sławie, zechciej je jednak przyjąć, jako dowód naszej głębokiej dla ciebie czci i serdecznego przywiązania”.
Gdy podniosłam na niego oczy, widziałam na jego twarzy – prawdziwe wzruszenie – ścisnął mi ręce w milczeniu, ale wieńca nie dał sobie włożyć na głowę. Potem zaśpiewaliśmy chórem; „Boże coś Polskę”.... to spotęgowało wzruszenie. Proszono o deklamację, - powiedziałam excelsior, Maniusia Jocz, jakiś wierszyk o słonku, a Mania Marynowska –„Pożegnanie” i „Rada ciotuni”. Usiadłam obok solenizanta, zdawało mi się, że mam dzisiaj jakieś prawo siedzieć przy nim i że powinnam je wyzyskać. „Ja panu inny wierszyk powiem, ale to tylko dla pana” – pochylił się ku mnie; powiedziałam mu z cicha „Dumkę” Zaleskiego –
„Ku niej tęsknię z wieczora,
Z jutrznią tęsknię i płaczę,
Bom żegnała nie wczoraj,
I nie jutro zobaczę!”
Patrzył na mnie długo i serdecznie. – zaczęto grać walca, i musiałam iść tańczyć. Wiem, że pan Jan patrzył na mnie i to było mi niewypowiedzianie przyjemne. Mieliśmy stanąć do kadryla, a tu pan Bolesław powiada: „spodziewam się, że i solenizant kadryla tańczyć będzie”. Jak opisać moje zdumienie i szczęście, gdy Zachariasiewicz. bez namysłu podał mi rękę i prosił o ten taniec. „Czy pani myślałaś kiedy, że razem kadryla tańczyć będziemy?” – „Wszystko co tu przeżyłam, wydaje mi się bajką z tysiąca i jednej nocy” – odpowiedziałam cała rozmarzona i upojona. Do kolacji poszliśmy znowu razem, - ja pierwsza wzniosłam toast, pamiętam, że gdy stanęłam z kieliszkiem w ręku, wszyscy zwrócili ma mnie zdumione oczy, a Zachariasiewicz – z oka mnie nie spuszczał: „ Upoważniona przez wszystkie obecne tu panie, choć jako najmłodsza najmniejsze mam prawo do tego zaszczytu, wznoszę zdrowie naszego czcigodnego i ukochanego solenizanta, który potrafił sobie zjednać naszą szczerą sympatię.
Niech żyje solenizant!”
Na dany znak wszyscy powstali i zaśpiewali chórem:
„Gdy zasługa jest uznana,
Któż pełniejszy jej od Jana,
Więc panowie jego zdrowie,
Niech żyje nasz Jan!”
Zmieniliśmy umyślnie słowa stosownie do okoliczności. Podniesiono solenizanta w górę i wśród okrzyków powszechnych obniesiono po salonie. Chcąc nadać wesoły ton uroczystemu wieczorowi, pan Jan udawał, że się boi, aby go nie potłukli ci co go nieśli i wołał „tylko mnie nie upuście”. Resztę wieczoru spędziliśmy na rozmowie i wspominkach, a chwile leciały z szybkością błyskawiczną i zbliżał się koniec mego snu uroczego.
Nastąpił koniec na drugi dzień 30/8 – bo o 11 tej rano, żegnani ze łzami przez wszystkich, obdarowani kwiatami, pożegnaliśmy ukochaną Krzywczę – i odjechali z przed ganku. W ostatniej chwili nic już nie widziałam, ani czułam, rozpłakałam się tylko tak, jak może jeszcze nigdy w życiu nie płakałam....
Wydarzenia roku 2011
- Szczegóły
W kwietniowym [2011] numerze miesięcznika Nasz Przemyśl ukazał się mój atrykuł pt. Lipa Galler przedsiebiorca i radny. Jest to zmieniona wersja artykułu zamieszczonego w linku bografie pt. Lipa Galler. Zachęcam do zakupu miesięcznika, który można nabyć w niektórch kioskach w Przemyślu oraz na Zamku Kazimierzowskim.
Dwa zabezpieczenia cerkwi
- Szczegóły
Pięć lat temu zwróciłem się z prośbą do redaktora Nowin p. Norberta Zięntala o interwencję w sprawie zabezpieczenia przed przeciekaniem cerkwi w Babicach. Redaktor w artykule pt. Cerkiew w Babicach popada w ruinę pisał tak:
Do Nowin, z prośbą o interwencję w sprawie złego stanu drewnianego obiektu, zwrócił się Piotr Haszczyn. Regionalista, pasjonat lokalnej historii.

Sprawa jest znana przemyskiemu starostwu. Zdzisław Szeliga, inspektor ds. mediów w tej instytucji potwierdza, że dotarł e-mail w sprawie złego stanu cerkwi i konieczności podjęcia pilnych działań, choćby zabezpieczających przed dalszą dewastacją przez siły przyrody. Cerkiew jest własnością skarbu państwa, starosta jedynie działa w jego imieniu.
- Nie zostawiliśmy tego sygnału e-mailowego bez echa. Podjęliśmy odpowiednie działania. Teraz szukamy firmy, która fachowo, w odpowiedni sposób zabezpieczyłaby ten obiekt. Chcemy również poznać kosztorys przeprowadzenia takich prac - mówi Szeliga.
I rzeczywiście odzew był prawie natychmiastowy artykuł ukazał się 1 grudnia, a już 15 grudnia Starostwo przemyskie wykonał prace zabezpieczające. Zabezpieczono wieżyczkę, załatano trzy dziury w dachu i zabezpieczono okna oraz zamknięto obiekt.
6 stycznia 2016 ukazał się artykuł w Nowinach pt. Zabezpieczyli starą cerkiew w Babicach
Po interwencji mieszkańców, przemyskie starostwo powiatowe zabezpieczyło drewnianą cerkiew Zaśnięcia Bogurodzicy z 1839 r.
Inaczej wyglądała moja interwencja w Urzędzie Gminy w Krzywczy. Na początku marca 2020 r. prosiłem w-ce wójta p. Wojciech Sobola o doraźne zabezpieczenie dachu cerkwi w Krzywczy pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Marii Panny, gdyż z każdym tygodniem dach był w gorszym stanie. A podczas wiatru blacha niebezpiecznie unosiła się i opadała. Ponieważ obiekt jest w pobliżu drogi taki stan poszycia dachowego zagraża bezpieczeństwu w ruchu drogowym. Niestety ta maja prośba została zignorowana. Na początku czerwca firma Flyris zamieściła na FB zdjęcia cerkwi, na którym było widać jedną wyrwaną blachę. Zamieściłem na stronie Krzywcza Trzy Kultury na fb zdjęcie z dziurawym dachem z takim komentarzem: A tymczasem z krzywieckiej cerkwi wiatr zaczyna wyrwać blachę. Zgłaszałem do Urzędu Gminy, by zabezpieczyć, ale zostałem zignorowany. Zdjęcie NavioDron.
5 czerwca na stronie Punkt Informacyjny Gminy Krzywcza ukazało się Oświadczenie wójta Gminy Krzywcza p. Wacława Pawłowskiego
W piśmie Pan wójt przekonuje, że nieprawdą jest, że zgłoszenie o zabezpieczeniu obiektu pozostała bez echa. Ukazał się też komentarz Sekretarza Gminy Krzywcza p. Wojciecha Sobola pod moim postem następującej treści: Szanowny Pan pomylił obiekt zabytkowy ze stodołą występując o "doraźne zabezpieczenie drągami przez chłopów". "Szanowny Pan" bardziej ceni życie i zdrowie ludzi niż papierki zgodnie z artykułem 38 Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej – Prawo do ochrony życia.
A, jak napisano powyżej Starostwo Powiatowe ceniąc wagę zabytku i papieru zdołało skutecznie zareagować w ciągu dwóch tygodni. Jedynym pozytywnym efektem tej facebbokowej wymiany zdań jest to, że dziura w dachu krzywieckiej cerkwi została załatana. Niestety taka elegancka rekcja władz gminy skłoniła mnie do wycofania się z działalności społecznej oraz ograniczonej promocji Gminy Krzywcza.
Piotr Haszczyn [lipiec 2020]
Artykuły z prasy:
Cerkiew i parafia greckokatolicka w Średniej
- Szczegóły
Niewiele informacji dotrwało do naszych czasów o cerkwi i parafii greckokatolickiej w Średniej. Nie wiadomo kiedy powstała tam parafia i wybudowano pierwszą cerkiew. Wiadomo, że do roku 1785 w Średni istniała parafia greckokatolicka pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, musiała więc przy tej okazji istnieć stara cerkiew i zabudowania parafialne. W latach 1783 - 1792 parochem parafii był ks. Andrzej Bryliński, który objął Średnią po swoim ojcu Janie wyświęconym w roku 1746 do cerkwi w Woli krzywieckiej. Rodzina Brylińskich była przedstawicielem zubożałego rodu szlacheckiego herbu Sas. Wywodzili się z miejscowości Dobra w ziemi sanockiej (ta odnoga rodu Dobrzańskich osiedliła się w Brylińcach i zmieniła nazwisko na Bryliński). Po mieczu byli więc z tego samego rodu, co słynny mjr Henryk "Hubal" Dobrzański. Od roku 1792 posługę duszpasterską pełnił ks. Andrzej Pacławski paroch z Woli krzywieckiej. W latach 1789 - 1808 administrował parafią ks. Jan Lewicki, który jednocześnie pełnił posługę w Woli Krzywieckiej. Od roku 1809 parafia greckokatolicka w Średniej została filia parafii w Krzywczy.
Nową cerkiew z drewna modrzewiowego i krytą gątem zbudowano w 1923 r. zastępując drewnianą świątynię pod tym samym wezwaniem, która istniała w miejscowości, co najmniej od początku 1830 roku. Obok cerkwi wybudowano jedno kondygnacyjną drewnianą dzwonnicę.
Przed II wojną światową wierni zgromadzili blachę na jej pokrycie, ale prac nie wykonano z powodu wojny, a następnie wysiedlenia ludności ruskiej z tego terenu. Cerkiew została rozebrana po 1956 roku. W tatach 1988 - 1989 na fundamentach cerkwi wybudowano kościół rzymskokatolicki.
W 1938 roku zamieszkiwało 493 osób wyznania grekokatolików, wg innych danych 530 na 830 mieszkańców wsi.
Piotr Haszczyn [lipiec 2020]
Zapraszamy na blog - http://krzywcza.blogspot.com/