Kiedy w początkach 1997 r. zacząłem zbierać materiały do Monografii Parafii Krzywcza napisałem list do s. Marty Burówny, która przebywała w Domu Zakonnym w Mszanie Dolnej. Miała wtedy 93 lata. Dość szybko otrzymałem odpowiedź, że jest słabego zdrowia i nie należy się wiele spodziewać. Jednak kilka tygodni później otrzymałem duży list formatu A4, a w nim 12 stron papieru kancelaryjnego wypełnionego kształtnymi literami oraz treścią ze szczegółami, które mnie uradowały i zaskoczyły. Wiele z tych materiałów zostało wykorzystanych w rozdziale dotyczącym pracy Sióstr ze zgromadzenia Franciszkanek Rodziny Marii w monografii parafii Krzywcza. Siostra Marta Burówna zmarła w końcu 1998 lub początku 1999 roku.
Poniżej prezentuję całość wspomnień Siostry Marty Burówny[na zdjęciu poniżej].
Do Krzywczy przyjechałam 7 września 1929 r. zakonnica ze zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi, jako nauczycielka, aby uczyć w sześcioklasowej Szkole Podstawowej w Krzywczy. W czasie drugiej wojny światowej usunięto mnie ze szkoły w marcu 1940 r., a wróciłam do pracy nauczycielskiej w tej samej szkole 31 VIII 1945 r. [szkoła siedmioklasowa]. Uczyłam do 1 września 1954 r. – usunięta wraz z modlitwą przed nauką i po nauce w szkole. Powód – „dla dobra szkoły”. W roku 1954, na wiosnę, po wizytacji wyższych władz szkolnych z Rzeszowa i jednego Pana, nie wiem z jakiego tytułu – chociaż wizytacja wyszła najlepiej z całego Powiatu – usunięto mnie, ale otrzymała emeryturę, którą mam do tej pory. Liczę już 93 lata życia, jedno oko służy, drugie nie.
Z Krzywczy wyjechałam 16 listopada 1959 r. na stałe. Najpierw do Krakowa, a potem do Mszany Dolnej. W Krzywczy – w parafii, siostry uczyły jeszcze w Woli Krzywieckiej i Kupnej. Gdy w Prowincji są jakieś dane o tych szkołach dołączę. Jak byłam w Krzywczy już tam siostry nie uczyły.
Gdy przyjechałam do Krzywczy mieszkaliśmy w małym domku – tuż koło Cesi Kopko, blisko kościoła. Tam też była jedna sala szkolna, w której uczyłam, ale pod koniec października tegoż roku przeniosłyśmy się do obecnego domu. Tam była jedna sala szkolna, w której uczyłam do drugie wojny światowej. Razem ze mną była S. Katarzyna Zubek, która ubierała kościół. Miała małą apteczkę i leczyła chorych, bo nie było lekarza, ani innej pomocy dla chorych. Leczyła ziołami i lekarstwami, które kupowała w Przemyślu. [s. Marta na zdjęciu z nauczycielami i uczniam SP w Krzywczy ok. 1930 r.]
Wracam do spraw kościelnych.
Bieliznę kościelną i szaty liturgiczne też naprawiała s. Katarzyna Zubek szyła i malowała zasłony na Tabernakulum i inne części ołtarza, ambonę. Robiła kwiatki z bibuły do ubierania ołtarzy. Zmarła pod koniec lutego 1958 r. Ludzie odwiedzali Jej grób i prosili w trudnych osobistych sprawach o pomoc i pociechę.
Druga siostra Stanisława Okoniewska pracowała w domu. Kiedy s.Katarzyna Zubek już nie mogła z powodu wieku, to chorymi zajmowała się s.Stanisałwa. Nawet dawała zastrzyki podskórne i domięśniowe. Miała na to pozwolenie od lekarza, kiedy już w Krzywczy był Ośrodek Zdrowia.
Od 1930 r. na wiosnę była już ochronka. Pierwszą ochroniarką była s. Marta Bedryj. Dzieci przychodziły od godziny 8.00 i były do godziny 14.00. Przynosiły w woreczku flaszkę z piciem i skromny posiłek. To miały zagrzane na drugie śniadanie. Przychodziły dzieci polskie i ruskie. Było ich wiele – mniej więcej do 40 osób. Gdy szły na spacer to siostra najmniejsze na rękach, a drugie za rączkę, albo czasem w fartuchu trzymała. Po południu, które chciały to też przychodziły.
Poprawka – w parafii Krzywcza uczyły siostry w Woli Krzywieckiej, a gdy odeszły z tej szkoły – ta sama siostra Alojza Stromnich uczyła w szkole w Krzywczy, a na Woli Krzywieckiej już nie. Jak wyżej napisałam uczyły również w Kupnej. S. Alojza Stromich uczyła w Krzywczy do 1928 r. – była przerwa rok, i ja przyjechałam i uczyłam od września 1929 r.
Zaraz z dzieci szkolnych założyłam chór kościelny i na inne świeckie potrzeby – chór dwugłosowy. Gdy zgłosiły się te panie, które są na zdjęciu założyłam żeński chór trzygłosowy – na poziomie. Tam były dzieci szkolne, panny i panie – było do 20 osób. Śpiewały pieśni Jana i Stanisława Żukowskiego oraz ks. Polita. Były wspaniałe trzy solistki: Nusia Wojtowicz, Stanisława Kwasiżur i Janina Kwasiżur. Potem mężatki – Gajdzik Stanisława, Janina Wąsik. Zawsze grał na organach p. organista Kwasiżur ich ojciec. Nusia Wojtowicz – wysiedlona na Sybir, jako mężatka zmarła w Rosji.
Kiedy p. organista zachorował ks. Stanisław Lorenc w 1951 r. polecił mi grać na organach. Początkowo wrzesień 1951 r., różnie bywało, ale kolędy w tym roku już grałam dobrze. W 1952 r. w styczniu zgłosili się do mnie panowie ze wspaniałego chóru męskiego – potem mieszanego męsko żeńskiego, by ich włączyć do naszego żeńskiego chóru, bo p. Hetper ich dyrygent wyjechał do Przemyśla. Od tej pory był chór mieszany, który prowadziłam.
Wracam do czasów przed drugą wojną.
Była Akcja Katolicka i Strzelcy [młodzież]. Prowadziłam obie grupy młodzieżowe. Strzelców uczyłam pieśni świeckich i na popisach powiatowych w Przemyślu zdobyli II miejsce. Pojechali sami. Zaznaczam, że ta młodzież tzn. Strzelcy byli ludźmi praktykującymi obowiązki katolickie. Raz kiedy strzelali do tarczy spotkali mnie i dali strzelbę, abym też strzelała. Trafiłam bardzo dobrze i wygrałam czekoladę jako nagrodę. Te ćwiczenia prowadził z nimi jakiś pan – nie pamiętam kto.
Chór kościelny mieszany po 1952 r.
Wracam do chóru. Oprócz pieśni 3 głosowych zależnie od okresu kościelnego wyćwiczyła Mękę Jezusa Chrystusa naszego pana według Św. Mateusza na niedzielę palmową. Z pomocą ks. Jana Barcia – Siedem słów Pana Jezusa ks. Lewkowicza – w oprawie 4 głosowej. Śpiewali w wielkim poście. Również „Pasterkę” czterogłosową wyćwiczyłam. Nie pamiętam czy sama czy z pomocą ks. J. Barcia.
Ćwiczyła również z młodzieżą szkolną tańce narodowe. Krakowiak, mazur, polonez, a także taniec cygański z bębenkami i taniec świetlików ze światłem. Krakowiak, mazur, polonez – trzy grupy, bo które ukończyły szkołę to już brałam następną grupę. W pierwszej grupie byli Janina Kwsiżur i Bronisław Wojtowicz w pierwszej parze. Brałam dzieci polskie, ruskie i żydowskie. Miałam nawet lekcje pokazową – taniec krakowski i mazur dla naszego regionu nauczycielskiego – dubieckiego. Grała zawsze do tańca orkiestra miejscowa [harmonia, bas i skrzypce]. Zawsze grała gdy były popisy. Raz poloneza wykonywały dzieci szkolne 20 par na festynie, na polance. Wyćwiczyłam również z dziećmi szkolnymi gimnastykę rytmiczną. Przy śpiewie piosenek tanecznych, rytmiczne ruchy z chorągiewkami lub flagami. Przedstawienia o różnej treści, związane z okresem roku, czy Historią Polski. Zawsze pogodne, pouczające, wychowawcze. Tytułów nie pamiętam. To były dzieci polskie, ruskie i żydowskie.
Młodzież żeńska starsza również miała przedstawienia o poważnej treści religijnej. Zapamiętałam tytuły „Magina Westalka”, „Św. Elżbieta”. Dekoracje sceny sama malowałam. Stroje szyły siostry.
Kiedy p. Hetper przygotował Mękę Pańską, nie pamiętam tytułu, sceny malowałam na papierze. To już było grane w Domu Ludowym, przed drugą wojna światową. Tę samą Mękę Pańską po wyjeździe p. Hetpera odegrał inny zespół, również dekorację ja malowałam. Stroje były sprzed wojny. Gdy nie było p. Hetpera to trochę tym kierowałam. Byli dawni aktorzy, inny wyćwiczeni u Księży Salezjanów w Przemyślu. Odegrali bardzo dobrze.
Ochronka – później – Przedszkole
Jak już pisałam od 1930 r. siostry prowadziły ochronkę. Pierwsza s. Maria Bedryj prowadziła do wybuchu drugiej wojny światowej. Prowadziła bardzo dobrze, sprawnie, a po wojnie jakiś czas s. Józefa Burówna, nauczycielka. Następnie s. Salomea Pałys. Wciąż ochronka nie była przez nikogo opłacana. Później ochronkę przejął Caritas i nazwano Przedszkolem. Opłacano wychowawczynię i pomoc w pracach przedszkolu. [Obok budynek Domu zakonnego sióstr i ochronka dziś wikarówka ok. 1960 r.].
Wychowawczynią była s. Salomea Pałys i s. Stanisława Okoniewska do prac pomocniczych. Obie opłacane przez Caritas. Było miejsca tylko dla 25 dzieci, więcej nie było można przyjmować. Dzieci były od godziny 8 do 14, miały jeden posiłek obiad. Wychowawczynie – nasze siostry – gorliwie opiekowały się dziećmi. Wychowywały w duchu katolickim, czego dowodem jest takie zdarzenie: Kiedy w kościele parafialnym ks. Biskup egzaminował na cmentarzu przy kościele młodzież przed udzieleniem sakramentu bierzmowania, jeden chłopiec uczęszczający do przedszkola siedział na murze przy kościele. Na każde pytanie skierowane do młodzieży mającej przyjąć Sakrament Bierzmowania z zakresu religii przedszkolak pierwszy doskonale odpowiadał. Tylko raz się pomylił. Były oklaski zebranych na cmentarzu. Byłam wtedy obecna.
Od jesieni 1954 r. przedszkole prowadziła wspaniale s. Maria Dobosz do mojego wyjazdu z Krzywczy w 1959 r. i potem jeszcze do 1962 r. Uczyła według programu podanego oraz organizował dodatkowo piękne przedstawienia i tańce w wykonaniu dzieci.
Na zarządzenie władz państwowych wychowanie dzieci w przedszkolu przekazano paniom świeckim, a siostry usunięto. Wtedy s. Salomea Pałys [Na zdjęciu obok z przedszkolakami] wyjechała do Krakowa i tam pracowała nadal w przedszkolu. Przekazanie przedszkola władzom świeckim, przygotowała wszystkie dokumenty i podpisała przekazanie s. Cyryla Rozalia Moskwityn 30 VI 1962 r.
Opowiem jeszcze jedno wydarzenie. Idąc do Kościoła na adorację spotkałam małą dziewczynkę. W rozmowie z nią dowiedziałam się, że jej rodzice pomarli i została sama. Wzięłam ją do nas. Siostry ją obmyły, nakarmiły i zaprowadziły spać na górę do pokoju, bo było ciepło. W tym pokoju spała moja siostra Józefa Burówna i jedna pani świecka, która uciekła przed Ukraińcami z Karania. Rano zobaczyłyśmy obok dziecka, które spało armię wszy, które spacerowały po podłodze. Zaraz dziecko uporządkowano, ale moja siostra i ta pani, co w tym pokoju spały zaraz zachorowały na tyfus plamisty. Dziecko też chwilowo chorowało, ale szybko przyszło do zdrowia i zamieszkało w innym miejscu. Moja siostra i ta pani walczyły ze śmiercią, ale miały sprawna opiekę i wróciły do zdrowia. W sąsiedztwie była rodzina bezdzietna i wzięli dziecko jak swoje. Ta rodzina, która ją wzięła, to p. Aniela Wojtowicz, która jest na zdjęciu, które pan przysłał w liści do mnie – moja chórzystka. Nie pamiętam jej nazwiska jako mężatka. Kasia zdaje się, takie imię miało to dziecko. Zdaje mi się, że ona też założyła rodzinę. Tych szczegółów nie pamiętam.
Parafia
Ksiądz proboszcz w Krzywczy Władysław Solecki został całkowicie sparaliżowany 5 listopada 1946 roku. Lekarz orzekł, że pożyje może 4 dni. Pod opieką w dzień i w nocy umarł dopiero 26 lipca 1951 r. Prawa strona całkowicie bezwładna, lewa strona ręka i noga władna. Leżał w łóżku, siedział na fotelu, wyjeżdżał na odpowiednim wózku do ogrodu, a nawet do kościoła zawozili go parafianie, gdy była w niedzielę adoracja Najświętszego Sakramentu koło godziny 15. Zmarł nagle na serce 26 lipca 1951 r. w nocy w obecności p. Marii lorenc, Zofii Fednar [gospodyni i jej pomocy] oraz s. Marty Burówny. W czasie choroby opiekowały się Nim nasze siostry: s. Zofia rakuś, s. Stanisława Okoniewska i ja. P. Maria Lorenc pomagała w przenoszeniu na fotel lub wózek. W dzień dyżurowały czasem p. Stanisława Wolańska z Blichu [śp.]. Z rodziny chorego w dzień dyżurowały dwie Panie, prze pewien czas p. Sędzina i p. Kalimon. Na noc dochodziła nauczycielka z Ruszelczyc p. Danuta Romanowska i p. Katarzyna z Woli, nazwiska nie pamiętam.. Przeważnie dyżurowały siostry. Ks. Stanisław Lorenc kapał i w „ważnych” sprawach. 28 lipca przeniesiono zwłoki do Kościoła – po południu. Było dużo parafian – niedziela- 29 lipca był pogrzeb. Był ks. Biskup Tomaka z Przemyśla i wielu księży. Na organach w kościele grał p. organista Kwasiżur. Miał wspaniały głos. Słuch absolutny, nie szukał tonu, trafiał zaraz bezbłędnie. Skala głosu i wysokie i niskie tony. To ojciec tych dwóch solistek wyżej wspomnianych.
Inne sprawy
Nie pamiętam, aby były rozbite małżeństwa. Na religię uczęszczały wszystkie dzieci. Uczył najpierw ks. Władysław Solecki – proboszcz, innych księży nie było. Potem uczył ks. Lorenc Stanisław wspaniały katecheta i wychowawca. Gdy zachorował ks. Solecki pełnił obowiązki proboszcza i .uczył religii. Na plebanię mogły przychodzić dzieci i młodzież. Ks. Lorenc urządził im kolejkę linową i karuzelę na terenie koło budynku. W jednym pokoju miał zgromadzone różne gry. Zawsze dzieci i młodzież mogły przychodzić w wolnym czasie i się bawić. Przychodziły całe gromady i zaprowadzały z plebanii do kościoła ks. Lorenca. P. Maria Lorenc gospodyni księdza na plebani i rodzona siostra ks. Lorenca nigdy na to nie narzekała. To tez wielki plus.
W czasie wojny przechowywali się u nas trzej wojskowi panwie: p. Gajdzik, p. Philip i p. Czarniecki. Raz poszli do swoich rodzin – była łapanka i uwięzili p. Czarnieckiego bo nie zdołał uciec był u rodziny w domu. Ci dwaj pozostali panowie uciekli w las, ukrywali się u nas u szczęśliwie przeżyli wojnę. P. Czarniecki po miesiącu już nie żył.
Otrzymałem też ten krótki list:
Wielce Szanowny Panie
Co mogła zdobyć i co miałam w pamięci napisałam. Zdjęć innych nie mam. Wysłałam – wiadomo, że może są błędy ortograficzne i inne, ale wiek i jedno słabe oko usprawiedliwiają. Gdybym jeszcze coś zdobyła doślę. Życzę pomocy Bożej w tej pięknej i ofiarnej pracy. Będę pamiętała w moich modlitwach. Zresztą Krzywczę zawsze ogarniam pamięcią. Dla znajomych, a szczególnie Pana siostrzane pozdrowienie „Szczęść Boże”.
S. Aniela Marta Burówna
Redakcja - Piotr Haszczyn